piątek, 9 kwietnia 2010

Inverness Halfmarathon 2010

Relacja z biegu (14.03.2010)
Nie mam daru układania epickich opowieści o przeżytych wydarzeniach więc napiszę tylko o tych kwestiach najważniejszych które myślę, że Was zainteresują.
Tak więc pomysł tego biegu zrodził się w mojej głowie jakieś 2 miesiące temu gdy wiedziałem że wyjeżdzam, i naturalnie przy okazji zainteresowałem się lokalnymi wydarzeniami sportowymi. Jako, że na okres marca przypada w większości miejsc początek sezonu sportowego - na szczęście trafił się półmaraton w Inverness.
Piękniej nie mogło być :) Wielka Brytania jest tak skonstruowana że mimo dobrych połączeń autobusowych i kolejowych, podróż z jednego wielkiego miasta do drugiego może zająć niekiedy cały dzień, np stąd gdzie teraz jestem czyli Inverness do Londynu jest ponad 8h autobusem w tym kilka przesiadek.
Przez to mimo chęci czasem fizycznie nie ma możliwości wystartowania w interesujących zawodach.
Ale przyjechałem tutaj z myślą o bieganiu także, miejscowego biegu nie wypadało odpuścić.

Miasteczko w którym mieszkam ma około 50tys mieszkańców, odrazu rzuca się w oczy duże zainteresowanie bieganiem i wszelkimi formami rekreacji itd. Widok biegacza na mieście, czy to rano w południe czy wieczorem nikogo nie dziwi. Jest to na porządku dziennym, panuje większa kultura na drogach, szczególnie w stosunku dla biegaczy. Kierowcy bez problemu omijają, nawet zatrzymują się aby przepuścić biegnącą osobę, nie ma takich sytuacji jak w Polsce że można było dostać lusterkiem bo ktoś wyprzedzał na trzeciego. W większości dróg są boczne chodniki stworzone z myślą o biegaczach i rowerzystach, można biegać do woli. Oczywiście biegacze to naród szczęśliwy i jedna wielka rodzina, także w większości znają zwyczaj powitania przez uniesienie ręki i powitanie typu hello, hi how you doing. W każdym bądź razie zmierzam do tego że mimo nie dużej liczebności miasteczka, w półmaratonie wystartowało ostatecznie prawie 1200 osób, starych młodych, szybkich, człapaków, truchtaczy, wyczynowców do wyboru do koloru.
Do wglądu macie pod spodem wyniki, jak widać, mnóstwo osób biega powyżej 2 godzin, czyli traktują to wydarzenie jako święto, niekoniecznie trenując na codzień, poprostu tutaj ludzie biegają całymi rodzinami.

Wyniki Inverness Halfamarathon

Ze spraw organizacyjnych, jest dużo różnic w porównaniu do Polskich biegów.
zaczynając od terminu zapisów do biegu który w tym przypadku dobiegł końca na 3 tygodnie przed biegiem. Po tym terminie nie był możliwy fizycznie start w zawodach i nie było od tego żadnych odstępstw. Poprsotu organizatorzy tak traktują tutaj sprawę - musi być ład i porządek, co ciekawe nikt nie narzeka i wszyscy się potrafią do terminów dostosować, nie to co w Polsce. Imprezie towarzyszył tzw Fun Run na dystansie 5km, który startował 10 minut po rozpoczęciu biegu głównego.
Organizacja przebiegała bardzo sprawnie. po opłaceniu startowego (kartą kredytową, tutaj gotówka nie funkcjonuje w biegach) przychodził po kilku dniach do domu taki skoroszyt z regulaminem, podanym numerem strtowym i ogólnymi informacjami, oraz osoba która zapłaciła, oficjalnie znajdowała się na liście startowej.
Odbiór numerów startowych, czipów oraz okolicznościowych koszulek odbywał się w dniu zawodów w godzinach 10-12:30. Start był zaplanowany na 13:00. Mimo, że startowało 1200 osób to nie było najmniejszego problemu z numerem, bez żadnych kolejek i czekania, przepychania się itd. Biuro zawodów było zlokalizowane w inverness sports centre, wielkiej hali sportowej na codzień wykorzystywanej w meczach piłki recznej, siatkowki, halówki itd. Mnóstwo stanowisk, odpowiednio oznaczona numeracja, przed biegowe EXPO, pamiątki. Bardzo porządnie i 1200 osób się wyrobiło z numerami w dwie i pol godziny, bez narzekania, niejasności itd, pełen profesjonalizm.
Po odebraniu numeru udałem się do domu, z biura zawodów mam jakieś 15 minut piechotą.
Następnie godzinę przed startem, po przyczepieniu czipa i numeru startowego udałem się w pobliże startu. Od biura zawodów do miejsca startu był jakis kilometr, toteż dobrze że był ze mną znajomy - plusem była możliwość rozebrania się w ostatniej chwili i przekazania ciuchów zamiast robienia tego wcześniej i później marznięcia przed startem. Oczywiście jakby inaczej - telefon którym mieliśmy robić zdjęcia padł zanim zrobił pierwsze, toteż fotek jest bardzo mało, cóż, gdyby głupota miała skrzydła...
Ale wracając do tematu, pogoda typowo angielska czyli niewiadomo co. Rano świeciło słońce, później padał deszcz, później znowu słońce, odbierając numer rozmawiając z osbługą zachwalaliśmy że świetna pogoda na wynik, minutę później wychodząc z hali zlał mnie deszcz. Cóż człowiek nie przewidzi :) Taka już pogoda. Nastepnie standardowa rozgrzewka, próba zbicia pulsu (tak, tak.. adrenalina robiła swoje) i była już 12:50. Było może z 7 stopni, ale nie mogłem ryzykować że się przegrzeję na trasie toteż zrzuciłem wszystko z siebie i pobiegłem na krótko - oczywiście w zielonej koszulce KB HERMES GRYFINO. Po strzale startera ruszył tłum, jak to zwykle bywa na zawodach większość rzuciła się na łeb na szyję do przodu i było troche przeciskania, ale trzymałem się zakłądanego tempa i nie miałem zamiaru się z nikim ścigać, przede mne bylo 21km i w sumie do konca biegu wyminalem może z 250 osób które były przede mną. Trasa była oznakowana co milę, jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tutejszego systemu miar odległości, i chyba zostanę przy min/km, jest tak poprsotu wygodniej, bynajmniej dla mnie. Ogólnie cały ten północny teren to Highland, jest bardzo górzysty, wszędzie góry podbiegi, zbiegi i mogłoby się wydawać że trasa jest lekka, jednak podbiegi dawały w kość.

W czasie biegu pogoda była zwariowana, od słońca po wichury i deszcz, dawała się we znaki,
tak przeleciało 20km, ostatni kilometr to był powrót w pobliże mety i dalej na stadion, ostatnia pętla na 400metrowej bierzni i upragniona meta. Przekroczyłem linię z czasem 1:33:06, czas z czipa to 1:32:56 co uważam za duży sukces, poprawiłem swój poprzedni wynik o ponad 7 minut. Mimo, że noga momentami podawała zbyt mocno to nie dawałem się emocjom i trzymałem tempo które założyłem, jeszcze będzie czas na szybsze życiówki. Zająłem 152 miejsce na 1150 (coś koło tego) biegaczy. Pierwszy zawodnik miał wynik 1:08, a pierwsza zawodniczka 1:20, także, myślę, że jakby to było bliżej to nie jeden dobry biegacz z Polski mógłby wyrwać złoty medal od tutejszych.
Za linią mety odpinanie czipów, medale i torba z różnościami, między innymi napój sportowy, rodzynki, owoce, i co ciekawe - wprost dla biegacza... chipsy solone z tesco :) kto by pomyślał.
Był dostęp do pryszniców, mnóstwo masarzystek. Nie było żadnego posiłku po biegu, i widocznie nikt nie był zdziwiony, nie jest to tutaj porpstu standardem. Także, NIE NARZEKAĆ NA POLSKIE BIEGI!!! U nas nawet na dychach jest makaron czy tam grochówka :) Na trasie tylko woda, co 3 mile, brakowalo mi izotonika, nastepnym razem dam znajomym których ustawię w różnych miejsach trasy.
Bardzo dobrym elementem biegu byli kibice, należy im pogratulować, mimo złej pogody widać ich było wszędzie, klaskających i zagrzewających do walki, całe miasto poprostu żyje tym biegiem.
Rozdanie nagród było... niewiem o której. Regulaminowo o 15, ale z pewnością organizatorzy czekali na wszystkich biegaczy i truchtaczy, także pewnie o 16. Nie czekałem już na oficjalne zakończenie, bez telefonu i możliwości robienia zdjęć było kiepsko. Piękne puchary i oczywiście nagrody finansowe dla najlepszych, w generalce i pierwszych osób w kategoriach wiekowych.
Partnerem beigu była sieć sklepów sportowych RUN4IT, każda osoba z numerem startowym mogła liczyć na 15% obniżkę cen w dniu zawodów, co oczywiście wykorzystałem kupując nowe buty mizuno których normalna cena wynosiła 85 funtów a ja zapłaciłem 72, także została kasa w kieszeni. Zawsze to miłe.

Cóż więcej mógłbym napisać?
Przedewszystkim ogromna dawka radości i entuzjazmu jaki unosił się w powietrzu w dniu zawodów, zadowolenie i szczęśliwa aura unosiła się nad całym miastem. Jestem zadowolony z tego biegu, poprawiłem się na tym dystansie i duże znaczenie miała konkretna organizacja, miło startować w zawodach zapiętych na ostatni guzik.
A makaron zjadłem w domu... :)
Napewno nie omieszkam wystartować tutaj w przyszłym roku.
Teraz w planach pół roku treningu, może uda mi się wystartować w jednym z polskich maratonów ale głównym beigiem na jaki się nastawiam jest Lochness Marathon w październiku, trasa górzysta ale w ogólnym rozrachunku spadowa, także mam pół roku aby się przygotować na wynik w okolicach 3:20-3:25. W między czasie zamierzam pobiec dychę poniżej 40minut oraz półmaraton poniżej 1:30.
Poniżej kilka zdjęć, które udało mi się zrobić zanim padł telefon.
Musicie mi wybaczyć momentami brak składni, ale jak już wspominałem nie jestem dziennikarzem, a poprstu chciałem się z Wami podzielić wrażeniami z tej imprezy. I doceniajcie polskie biegi, w ślad za Krzyśkiem Bartkiewiczem mogę stwierdzić, że ich organizacja stoi w porównaniu do biegów w innych krajach na naprawdę wysokim poziomie. Omijajcie malkontentów, liczy się przyjemność z biegania. Tutaj właśnie, mimo, braku posiłków po biegu, owa przyjemność, życzliwość dominuje, co widać po frekwencji.

Brak komentarzy: